Archiwum październik 2004


paź 10 2004 Smierc Maga
Komentarze: 0

Wracajac do katedry nie zobaczylem juz maga ktory mnie uczyl.Dziwny chaos jaki ogarnial cala komnate zaczal niepokoic moje mysli.

Makanto byl tutaj,lezal na ziemi przylozony paroma deskami.W jego plecac znajdowal sie wpity sztylek ktory okryty krwia zabarwil lekko kamienną posadzkę.

Podeszlem do ciala maga.Odwracając go na plecy wiedzialem juz ze to napewno on.Trzymal cos w dłoni,byla to mała ksiązeczka zdobiona rubinami.Wzialem ją od niego i ruszylem w strone wyjscia.Wychodząc caly budynek sie zawalil a ja tylko instynktownie zaczalem biec.Kto lub co go zabilo? i czemu wlasne jego? Myslalem caly czas ze Makanto musial walczyc i dlatego taki wielki chaos zastalem po przyjsciu.No ale co tak potęznego go zabilo? byc moze odpowiedz bedzie w tej księdze.
Wracając do wioski zastalem tylko płomienie.Nie zagrzalem tam zbyt dlugo widząc szkielety smiertelnikow i Koraceli.Balem sie wrecz ze wrog wroci i zechce mnie tez zabic.Zabierając plecak z jedzeniem postanowilem ruszyc jak najdalej od tego miejsca.Wracając w strone mojego domu przenocowalem w starym samochodznie znalezionym na granicach wielkiego lasu.Mialem okazje zeby otworzyc księge i zobaczyc za co tak naprawde wielki mag zginal.
Lekkim ruchem otwarlem na srodku ksiazke trzymajac ją na kolanach.
Byla to bardzo dziwna ksiega pisana krwią.Wczytujac sie w niewielka ilosc slow wszysto juz zrozumialem.
Makanto wielki mag i czarodziej napisal to wszystko na poczatku swojego istnienia a zakonczyl pisanie przed smiercia.
,,Gdyz za pare wiekow przyjdzie do ciebie wielki wojownik o wielkiej sile.Ugość go i naucz walczyc.Po wykonaniu tego bedziesz walczyl u jego boku''

Te slowa najbardziej mnie zadziwily.Juz gdy zostal wybrany na maga i Koracela mial za zadanie w przyszlosci nauczyc mnie walczyc a nastepnie u mojego boku bronic tego co wielkie i nam pisane.Ale czemu stalo sie inaczej? co takiego sie stalo ze slowa z ksiegi sie nie sprawdzily? nie zostalo to przez ksiege wyjasnione.Jednak ostatnie slowa daly mi kolejna wskazowke.
,,Moj koniec powoli przychodzi.Bede walczyl lecz zgine.Zle moce Gantana przyjda i zniszcza wszystko.Wojowniku Koracelu musisz walczyc.Wez amulet ktory jest ukryty i otworz go a moja sila zostanei ci oddana.Wczesniejsi wybrańcy zgineli.''

Czyli nie bylem sam i nie jestem 1 wybrancem ktory mial zniszczyc To wszystko jest takie pogmatwane dla mojej glowy.Czytajac o zlych silach Gantana wiedzialem juz ze moja wiedza byla nikła.Nie otworzylem amuletu,nie bylem narazie ciekaw co w nim jest.Ruszylem bez odpoczynku w strone domu.Czas wielkich wojownikow prawdopodobnie sie juz zakonczyl a ja musialem zobaczyc ostatni raz to co kocham.W tym momencie nic nie juz bylo trwale.
Trafając na moje osiedle wszystko bylo po staremu.Widząc tych samych lumpow i sklepikarzy staralem sie myslec ze jak wroce do domu zastane wszystkich w komplecie.Moje złudne nadzieje byly wielkie.Wchodzac na pietro mojego mieszkania otworzylem lekko drzwi.Szczescie bylo nie do opisania.Zastalem wszystkich przy telewizorze ktory o wiele nowszy niz poprzednio glosno i wyraznie pokazywal perypetie nieznanych mi ludzi z filmu.
Wszystkich ogarnela euforia.Widząc mnie krzyczeli z radosci nie wiedzac co powiedziec.Nie ukrywalem swojego szczescia.Nie mialem duzo czasu jednak chcialem miec go az do nieskonczonosci.Wszystko bylo takie prawdziwe i nie udawane.Łza poleciala mi po policzku.
Matka powiedziala ze w domu nic nowego nie bylo.Maja zamiar sie przeprowadzic do ostatniej klatki gdyz obawiaja sie zlych.Nie widziwilem sie im a nawet pomoglem sie spakowac.Jeszcze tego samego dnia przeprowadzilismy sie do nowego mieszkania.Oni byli bezpieczni a ja cieszylem sie ze teraz bez obaw moge walczyc i ginąc.
Biorąc prysznic obmywalem swoje cialo z krwi i potu.Nie wiem czemu ale nie mylem sie przez ostatnie pare dni.W lustrze widzialem swoje odbicie calkiem inne niz zawsze.Niebieski kolor moich oczu oswietlal jasno i wyraznie cala twarz.Podjalem juz decyzje.Nie chcialem by moja rodzina cierpiala.Ubierajac sie pozegranem wszystkich goroco i wyszlem.Czas zapomnienia po chwili uaktywnil sie.Juz nie bylo w ich pamieci kolejnego czlonka rodziny.Byl tylko wielki wojownik ktory mignal w jednym momencie ich zycia.Odeszlem,odbieglem od bloku nie myslac o niczym.W tym momencie moje myslenie moglo byc tylko zgubne.Chcialem byc Dumny i obojętny.Taki wlasnie bylem,tak sie czulem dochodzac do kolejnej autrostrady mojego zycia.Kolejny akt wojownika dobiegł końca.

za-zycia : :
paź 10 2004 Slepy bezdomny
Komentarze: 0

-Tak do ciebie mowie - krzyknal glosno straznik ubrany w niebieska koszule i czarne spodnie - znajdujesz sie na terenie chronionym i nie wolno tutaj przebywac osobom takim jak ty.Spadaj stąd albo zaraz poszczuje cie psami.
- Przepraszam.Juz mnie nie ma - mowiac to odeszlem przeskakując bezproblemowo przez 2metrową siatke ogrodzenia.

Wchodząc na miasto miliony malych lampeczek oswietlalo mi droge.Prawdopodobnie w mieście dzis byl festyn co by wytlumaczalo taka wielka ilosc ludzi na ulicach.Wszedzie albo bylo slychac muzyke albo glosny smiech bawiących sie dzieci.Taka impreza nie interesowala mnie zbytnio dlatego wchodząc w ciemna uliczke kierowalem sie na bardziej mroczniejsze i niebezpieczniejsze tereny.Minela godzina kiedy to dopiero dotarlem do namroczniejszych uliczek miasta.Bylo mokro i zimno a ja tylko szukalem jakiegos smiertelnika.W koncu wchodząc w kamienice zobaczylem grupke ludzi.Patrząc na ich ubranie mozna bylo wywnioskowac ze byli zwyklymi biedakami ktorzy nie maja pieniedzy nawet na to by sie ogrzac.Bolalo mnie to troche wiec rozpalilem im ogień za pomoca moich malych umiejetnosci.Nie wiedząc co sie dzieje szybko ucieklem dalej.Bylem bardzo znudzony calym tym klimatem jaki cochwile mnie ogarnial.0 walki,0 szans na wykazanie sie i oczywiscie 0 innych Koraceli.
Nudząc sie tak przez kolejne 30minut wrocilem na miasto.Podrywany przez liczne dziewczyny z mniej ciekawej strefy w koncu dalem sie namowic.Miala na imie Katrina i byla Polką jak wywnioskowalem z początkowej rozmowy.Jej wielkie zainteresowanie zawstydzalo moja osobe pod kazdym krokiem.Byla piekna i bardzo pewna siebie mimo mlodego wieku i niewinnej twarzy.Nie moglem jednak sie z nia kochac,zucajac zaklecie zapomnienia wyszlem przez okno.Nie ta kobieta byla mi pisana i nie z ta bede dzielil łoże.Dochodzil wczesny ranek gdy to ja juz zaczalem sie zbierac w droge powrotną.Z plecakiem pelnym jedzenia wracalem na parking by stamtąd wrocic do Katedry maga.Wychodząc z ostatniej uliczki zostalem zawołany przez nieznana osobe.
- Ty ktory ocalisz ludzkosc.Pomoz prosze zwyklemu smiertelnikowi - stary załamany glos doszedl do moich uszu
- Gdzie jestes czlowieku? - spytalem
- Twoj wzrok cie zawodzi o Wielki ? jakim ze jestes Koracelem? - powiedzial do mnie a ja obracajac sie w tyl zobaczylem jego twarz.
Siedzial na ziemi i wpatrując sie we mnie swoimi bialymi oczami mowil kolejne slowa.
- Zdziwiony zapewne.My niewidomi wiemy wiecej niz zwykli ludzie.Jednak nadal jestesmy tylko smiertelnikami
- Czego odemnie oczekujesz? i skad wiesz tyle o nas?

- Nie pytaj skad wiem.Daj tylko troche jedzenia jakie tobie kiedys z pewnoscia bedzie zwrocone.

Myslac ze starzec majaczy dalem mu pare bochenkow chleba i odeszlem w strone ciezarowko odjezdzajacej za miasto.Nie myslalem zbyt dlugo o tym wydazeniu.Moja glowa byla pusta a zarazem pelna szczescia i beztroski.Chcialem tylko skonczyc trening i wrocic na chwile do swojej rodziny.Do przyjaciol ktorych dawno nie widzialem.

za-zycia : :