wrz 19 2004

Droga wyboru nie zawsze jest prosta


Komentarze: 0

-Witamy,witamy.Znalezienie ciebie nie bylo zbyt trudne.Widze ze nadal nie wybrales drogi ktora bedziesz szedl.Ciągle nie masz aury,imponujące. -powiedzial jeden z wojownikow ktorzy stojąc przed karczma nie czekali tam przypadkowo.
- Nie mam ochoty sie z wami bić.Niech kazdy pojdzie w wlasna strone i tak bedzie najlepiej - odpowiedzialem

- Masz ladna bransolete i lańcuszek.Przyda mi sie takie cacko.
Widząc ze nie uda mi sie uniknąc walki postanowilem wyprobowac moja nowa bransolete.Myslac o ogniu po chwili ciszy wyszczelielm 1 wielki pocisk w ich strone.Cala ziemia w okolo ich zaczela sie palic.Widząc lekkie zdezorientowanie przeciwnika przystąpilem do ataku.Wpierw nacieralem na najwiekszego z nich.Koracel nie wiedzac co sie dzieje poddal sie moim ciosą.Szczelając go w glowe stracil szybko przytomnosc.Zostalo mi 3 przeciwnikow ktorzy w jedyn szyku nie mieli zamiaru sie poddac.Poczatkowo polecialo na mnie dwoch a jedne zostal.Chcąc ich odciągnac dalej od gospody skakalismy po blokach i domkach.Chcieli mnie zajsc z obu stron powoli zbizajac sie ku mojej osobie.Atakowany z dwoch stron zatrzymalem sie na jedyn z wiekszych blokow.Wielka przestrzeń pozwalała mi osiągnac duza swobode ruchu.
W pewnym momencie bilem sie z dwoma przeciwnikami naraz.Bylo mi bardzo ciezko zlapac kolejny oddech.Nie majac pomyslu na pokonanie choc jednego z nich odbieralem tylko ataki.Widząc okno wbudowane w dach budynku wpadlem na pomysl.Atakując ostro nogą jednego z nich zepchalem tak mocno ze uderzyl w okno i zlecial na dol.Zabicie teraz drugiego byl dosc proste.Łamiąc mu noge lockiem unieruchomilem go na dobre.Zostal teraz ten na dole.Lecąc za nim zauwazylem jak juz sie zbiera z ziemi.Nie dalem mu jednak wstac skacząc na jego cialo.Wiedząc ze nie unikne kolejnych ofiar z mojej ręki zabilem go łamiąc mu kark.Koracel nie zyl a ja go zabilem.
Slyszac oklaski roznoszące sie z gory zeskoczylem przez okno na pobliski blok.Zostal mi ostatni przeciwnik ktory najbardziej zaslugiwal na smierc.Klaskajac zblizaj sie do mnie jak pelen dumy predator do ofiary.Nie mialem ochoty dluzej patrzec na jego lekki umiech.Skoczylem na niego momentalnie.On jednak odwracajac sie uniknal mojego chwytu.Uderzylem mnie kladąc jedym ciosem na ziemie.Ta walka niewydawala sie latwa.Tym bardziej ze po chwili wyjal sztylem z swojej czarnej jak smoła peleryny.Zasmiewajac sie ponownie poczal biec w moja strone.Pierwsze ciosy weszly we mnie jak w maslo.Krew puszczona z mojego ramienia dawala sie wyraznie odczuć.Nie chcialem umrzec,nie w tym miejscu.Licząc na zuchwalosc mojego przeciwnika szybko zucilem bransolete za dach budowli.Spadajaca bransoleta oślepila przez monment nasze oczy.Przeciwnik szybko skacząc za nia puscil moje cialo.
- I to wlasnie cie zgubi - mowiąc to zaczalem sie koncentrowac.
Znak na mojej ręce robil sie czerwony od krwi.Mysląc o bolu jaki mi zadal juz nie moglem opanowac mojej mocy.Owładnięty chęcia kolejnej smierci żucilem sie za nim w wąską uliczke.Wtedy to zucil we mnie sztyletem raniąc moj policzek.
- Nie zyjesz.Ja tego dopilnuje - krzyknalem glosno
Moja pieść dosięgnela jego twarzy.Skrzywiając sie przeciwnik polecial prosto na pobliski smiernik.Nie bylo juz odwrotu.Poraniony i lekko pobity podszedlem do niego.Usmiechajac sie patrzylem na jego twarz probująca okazac spoznioną skruche.Patrząc w jego oczy widzialem kolejnego silnego wojownika.Odszedlem powoli odwracajac sie do niego plecami.Chwytajac sztylet lezący na ziemi zobaczylem na rękojesc.Byl caly ze srebra.Odwracajac sie szybko zucilem go w jego strone.Przeciwnik zraniony w serce umarl natychmiast.Trzymajac zabrana bransolete w dłoni odszedlem wolnym krokiem.Od tego momentu moja dusza przybrala kolor niebieski.

za-zycia : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz