Archiwum wrzesień 2004


wrz 28 2004 Umiejetnosci magii
Komentarze: 2

Podchodzac do szarej postaci bylem lekko zaklopotany.Nie wiedzialem co sie stanie.Czekalem na to co sie zaraz stanie.
-A wiec tym razem ty przyszles sie do mnie uczyc? - ciemna postac krzyknela w moja strone
Odsuwajac sie 2 kroki w tyl czulem potęgujacy sie strach.
-Ale czy jestes godzien tego? - krzyknal glosniej wyciagajac reke w moja strone
Moje cialo bezwladnie unioslo sie do gory.Nie moglem sie ruszyc i jedynie przebieralem coraz to szybciej nogami.Czulem ze jestem pod wplywem jego czarow.Jego magia trzymala mnie w powietrzu i nie chciala puscic.Stękając cicho patrzylem sie na jego czerwone oczy swiecące z kaptura.
-Uczylem wielu wspanialych wojownikow dawnej i wspolczesnej magii.A ty? jak mnie chcesz przekonac swoja osoba? - powiedzial ściskając pięść ktora odbijaja sie na mnie.Darłem sie z bolu jaki mnie przeszywal.Nie moglem sie ruszyc a ścisk ograniczal mi oddychanie.Musialem cos zrobic aby sie uwolnić.Nie wiedzialem co dlatego wspominalem moje nauki z Ewa i wszystkie slowa mojego Nauczyciela.Nie wkurzalem sie jednak z obecnej sytuacji.Zaciskajac pięsci prubowalem wytworzyc energie z mojego uwięzionego ciala.Widząc pierwsze krople krwi spływajace mi po rękach uwolnilem sie z podstepnej pułapki.
Robiąc salto wylądowalem na ziemi.Robiąc lekkie kroki ku przeciwnikowi podwijalem prawą ręke.
- Ja Dragon!!! wojownik Koracelu prosze cie o nauke i opacznośc - Pokazując mu ręke juz przestawalem panowac nad emocjami.Moje znamie w ksztalcie szmaragdu nabieralo koloru czerwonego.Musialem go przekonac co do mojej osoby dlatego kontynuowalem rozmowe - Zaklinam cie i z pokorą ponownie prosze o nauke.Znak Koracela i moje szmaragdowe serce bedą argumentami ktore potrzebujesz.Rozumiesz mnie wojowniku???
Nastala cisza a ja klekając lekko patrzylem tylko na jego kaptur.Podchodząc do mnie powoli oczekiwalem najgorszego.Czulem ze dostane zaraz z buta i mocno poturbowany padne na ziemie.Jednak on tego nie zrobil.Stając metr odemnie sciagnal kaptur i powaznym glosem powiedzial :

- Jestem tym ktorego szukasz,Makanto.Nauczyl bym cie i tak i tak.Jestes uczniem Linseya a on byl wielkim wojownikiem,z pewnoscia juz duzo umiesz.Trening zaczynamy odrazu i bedziesz u mnie cwiczyl przez caly miesiąc.Jesli zawiedziesz mnie to zginiesz.
Slyszac ostatnie zdanie krew zamarzła mi w żylach.Chcialem nauczyc sie magii ale za taka cene?Nie mialem juz wyjscia i sam nie chcialem sie cofac.
Baczne oko Makanto obserowalo mnie przez caly czas.Trening oraz nauki zaczely sie natychmiast.Znajdując sie w podziemiach katedry zgłebiałem początkowo lekture.Byla nudna i bardzo stara.Korzenie,liscie oraz łuski zwierząt mieszane w odpowiednich dawkach dawaly podobno ciekawe rezultaty.Nie bylem jednak ciekaw zadnej z mikstur.Chwilowa mikstura mlodosci,zupa z czarnych grzybkow czy zupa nasycenia to nie byly produkty moich marzen.Bardzo chcialem nauczyc sie czarowac i stwarzac rzeczy z niczego.To wszystko mialo szybko nastapic poniewaz uczylem sie pilnie.Ksiazki pierwsza po drugiej wnikala we mnie a to raz z nudow a to raz z ambicji.Po tygodniu czytania zaczelismy czarowac.Początkowo zwykle czary pierwszego stopnia nabieraly sily w moich rekach.
- Czar zapomnienia dla smiertelnika jest juz troche bardziej skomplikowanym czarem dlatego patrz uwaznie.Nie chce zebys kolejny raz sie pomylil podczas wymowy - mowil do mnie czarodziej - Kierując swoja ręke na smiertelnika musimy glosno i wyraznei wypowiedziec slowa Masfser Moksar.Smiertelnik przestanie pamietac wszystko co sie stalo w danym dniu.Jesli jednak chcemy zeby zapomnial on wiecej niz jeden dzien musimy wymowic zaklecie pare razy.Zrozumiales?
- Mysle ze tak - powiedzialem do niego pewnie i wyraznie
- No to bedziesz mial dzis mozliwosc wykazania sie.Puszczam cie na miasto w poszukiwaniu smiertelnikow do treningu.Masz na to caly dzien wiec przed porankiem chce cie widziec znowu tutaj.Powodzenia Dragonie - odpowidzial do mnie odchodząc do swoich wielkich i starych ksiąg
Ruszylem po kwadransie w trase.Musialem wrocic do wioski a z tamtąd do najblizszego miasta.Bardzo zalezalo mi zeby dojsc tam wczesna noca by pod osłoną kroku cwiczyc swoje nowe umiejetnosci.Kierujac sie autostrada oswiecalem wszystko zimnym ogniem ktory nie palil a zwiekszal moje pole widzenia.Zwiekszajac tempo w polowie drogi skoczylem to pierwszy lepszy samochod dostawczy.Ukladając sie do lekkiej drzemki przespalem 3 kwadranse.Wstajac juz bylem w miescie na platnym parkingu.
Zeskakujac z ciezarowki zwinnym ruchem zblizalem sie do wyjscia gdy nagle zaatakowaly mnie 3 duze psy chcące z pewnoscia zalapac sie na jakis obiad.
-Co ty tu robisz? - powiedzial z daleka straznik parkingu.
-Ja ? - spytalem glupio.

 

za-zycia : :
wrz 26 2004 Tajemnicza Katedra
Komentarze: 0

Kolejny tydzien spędzilem w totalnej nudzie.Karmiąc golębie na dachu wiezowca zabijalem powoli czas.Nie balem sie wysokosci jak pamietam kiedyś tam w dzieciństwie.Szybko skakalem po blokach dajac sie ponieść energi jaka mnie ogarniała.Czulem sie wolny mogąc robic co chce i jak chce.W nocy najczesciej przebywalem miedzy smiertelnikami.Dobrze bawiac sie z nimi staralem sie powrocic na moment do codziennego zycia za ktorym czasem tęsknilem.Rodzina,dawni przyjaciele..ciezko mi bylo bez nich.Wyslalem pare listow do rodzicow opisując te mniej drastyczne momenty.Nie chcialem zeby sie dowiedzieli ze jestem morderca.Ze zabijam ludzi po to zeby przezyc i nie dac sie zabic.
Przechodząc kolo jednego z sklepow kupilem sobie huste na twarz.Chroniąc czasem to twarz,czasem to wlosy przemykalem sie uliczkami w poszukiwaniu przygody.Bezskutecznei jednak zwiedzalem cale miasto.Dzien przed moim jazdem z miasta bylem w kinie.Film o bochaterze ratującym swiat zaciekawil mnie totalnie.Po ogladnieciu dlugo nie moglem sie doprowadzic do poządku.Jednak nie takim wojownikiem chcialem byc.Wieczne ratowanie ludzkiego ciala nie bylo dla mnie.
W piątek tydzien po moim turnieju wyjechalem z miasta ruszajac na polnoc.Mialem nadzieje ze tam znajde cos ciekawego.W koncu na polnocy znajdowala sie wioska Wanter Torn ktora jak przeczytalem w ksiazce zamieszkiwal wyszkolony mag i czarodziej.Bardzo ciekawy magii i tajemnic magicznych przedmiotow musialem go spotkac.Podroz byla bardzo wygodna i spokojna.Autokar w ktorym sie znajdowalem byl tylko w polowie zapelniony.Czekajac na koniec podrozy czytalem jakas ksiazke ktora mialem przerabiac na Studiach.Byla glupia i denna ale konkurując z gapieniem sie cochwile w szybe wygrywala stu procentowo.Miękkie siedzenia pojazdu bardzo pomagaly mi w rozwaleniu sie na krzeselku.Chcialem tak siedziec i nie ruszac sie juz do konca zycia.Autobus zatrzymal sie po paru godzinach.Wysiadajac jako ostatni zobaczylem dosc duze miasto Esparno.Parking na ktorym sie zatrzymalismy nie byl przepelniony.Pare samochodow nadawalo tylko klimat temu miejscu.Zerkając na mape musialem wyruszyc teraz w strone wioski.Na glodniaka nie bylo to bardzo mozliwe dlatego zatrzymalem sie w jakims sklepie.Duza ilosc prowiantu w jedym momencie powędrowala do mojego plecaka.Trzymajac 2 batony w ręce ruszylem w strone dalszej polnocy.
Droga byla bardzo prosta poniewaz przez wiekszosc czasu przemieszczalem sie autostrada.Samochody raz po raz wyminajace mnie wytwarzaly lekki zefirek ochladzajacy moja twarz.Bylem rozmarzony pokonując kolejne kilometry.Myslalem o twoim zyciu,o mojej przyszlej dziewczynie i o zwyciestwie na turnieju.Analizując wszystko wymyslalem coraz to inne drogi wyboru jakich moglem dokonac.Tak bardzo chcialem powrocic do przeszlosci ze trzymalem w ręku pare zdjęc z obozu,wycieczki.
- Ahhh ile ja moglem dokonac w moim zyciu normalnego smiertelnika - mowilem do siebie.
Omijajac ostatni znak przeszlem na wiejska droge.Byla bardzo kamienista i dla samochod nieprzejezdna.Po dluzszym marszu przez pola i las dotarłem do wioski Wanter Torn.Na 1 zut oka byla to normalna wioska nie swiecąca nowoczesnoscia.Ludzie albo robili cos z drewna albo pracowali na polu.Wyczuwając niewielka grupke niebieskich dusz poszedlem smialym krokiem nawiązujac rozmowe.
- Witam.Mam na imie Dragon i szukam waszego miejscowego czarodzieja -usmiechajac sie kontynuowalem - Chcialbym sie nauczyc u niego zdolnosci magicznych oraz czarodziejstwa.Mozecie mi powiedziec gdzie on jest?
- Jestem Ranter.Tutejszy sklepikarz.Jesli chcesz znalesc Makanto-naszego maga musisz sie udac do Katedry blisko Czarnego lasu.Idz na polnoc caly czas a dojdziesz do celu.
Czarny las?Katedra? w dzisiejszych czasach? bylem bardzo zdziwony ze takie cos jeszcze mozna spotkac na dzisiejszych terenach.Opuszczajac wioske bylem przez wiekszosc czasu otaczany wzrokiem malych dzieci bawiących sie na podworku.O dziwo część z nich posiadala niebieskie aury ktore malym swiatelkiem daly znac o swoim istnieniu.Wychodząc na otwarta droge omijalem liczne wydmy i skaly.Bylo bardzo gorąco i dziko.Raz po raz omijalem jakies jaszczurki wygrzewajace sie na sloncu.Nie chcialem dlugo przebywac w tym miejscu.Widząc Katedre otoczoną konarami drzew szybkim ruchem podbieglem do drzwi.Byly bardzo niezwykle w swojej istocie.Chwytajac glowe wilka otworzylem je otaczając sloncem częśc ciemnej sali.Wchodząc do srodka przymknalem lekko drzwi.Moim oczą ukazal sie męczennik modlący sie do malej figurki aniola.

za-zycia : :
wrz 19 2004 Droga wyboru nie zawsze jest prosta
Komentarze: 0

-Witamy,witamy.Znalezienie ciebie nie bylo zbyt trudne.Widze ze nadal nie wybrales drogi ktora bedziesz szedl.Ciągle nie masz aury,imponujące. -powiedzial jeden z wojownikow ktorzy stojąc przed karczma nie czekali tam przypadkowo.
- Nie mam ochoty sie z wami bić.Niech kazdy pojdzie w wlasna strone i tak bedzie najlepiej - odpowiedzialem

- Masz ladna bransolete i lańcuszek.Przyda mi sie takie cacko.
Widząc ze nie uda mi sie uniknąc walki postanowilem wyprobowac moja nowa bransolete.Myslac o ogniu po chwili ciszy wyszczelielm 1 wielki pocisk w ich strone.Cala ziemia w okolo ich zaczela sie palic.Widząc lekkie zdezorientowanie przeciwnika przystąpilem do ataku.Wpierw nacieralem na najwiekszego z nich.Koracel nie wiedzac co sie dzieje poddal sie moim ciosą.Szczelając go w glowe stracil szybko przytomnosc.Zostalo mi 3 przeciwnikow ktorzy w jedyn szyku nie mieli zamiaru sie poddac.Poczatkowo polecialo na mnie dwoch a jedne zostal.Chcąc ich odciągnac dalej od gospody skakalismy po blokach i domkach.Chcieli mnie zajsc z obu stron powoli zbizajac sie ku mojej osobie.Atakowany z dwoch stron zatrzymalem sie na jedyn z wiekszych blokow.Wielka przestrzeń pozwalała mi osiągnac duza swobode ruchu.
W pewnym momencie bilem sie z dwoma przeciwnikami naraz.Bylo mi bardzo ciezko zlapac kolejny oddech.Nie majac pomyslu na pokonanie choc jednego z nich odbieralem tylko ataki.Widząc okno wbudowane w dach budynku wpadlem na pomysl.Atakując ostro nogą jednego z nich zepchalem tak mocno ze uderzyl w okno i zlecial na dol.Zabicie teraz drugiego byl dosc proste.Łamiąc mu noge lockiem unieruchomilem go na dobre.Zostal teraz ten na dole.Lecąc za nim zauwazylem jak juz sie zbiera z ziemi.Nie dalem mu jednak wstac skacząc na jego cialo.Wiedząc ze nie unikne kolejnych ofiar z mojej ręki zabilem go łamiąc mu kark.Koracel nie zyl a ja go zabilem.
Slyszac oklaski roznoszące sie z gory zeskoczylem przez okno na pobliski blok.Zostal mi ostatni przeciwnik ktory najbardziej zaslugiwal na smierc.Klaskajac zblizaj sie do mnie jak pelen dumy predator do ofiary.Nie mialem ochoty dluzej patrzec na jego lekki umiech.Skoczylem na niego momentalnie.On jednak odwracajac sie uniknal mojego chwytu.Uderzylem mnie kladąc jedym ciosem na ziemie.Ta walka niewydawala sie latwa.Tym bardziej ze po chwili wyjal sztylem z swojej czarnej jak smoła peleryny.Zasmiewajac sie ponownie poczal biec w moja strone.Pierwsze ciosy weszly we mnie jak w maslo.Krew puszczona z mojego ramienia dawala sie wyraznie odczuć.Nie chcialem umrzec,nie w tym miejscu.Licząc na zuchwalosc mojego przeciwnika szybko zucilem bransolete za dach budowli.Spadajaca bransoleta oślepila przez monment nasze oczy.Przeciwnik szybko skacząc za nia puscil moje cialo.
- I to wlasnie cie zgubi - mowiąc to zaczalem sie koncentrowac.
Znak na mojej ręce robil sie czerwony od krwi.Mysląc o bolu jaki mi zadal juz nie moglem opanowac mojej mocy.Owładnięty chęcia kolejnej smierci żucilem sie za nim w wąską uliczke.Wtedy to zucil we mnie sztyletem raniąc moj policzek.
- Nie zyjesz.Ja tego dopilnuje - krzyknalem glosno
Moja pieść dosięgnela jego twarzy.Skrzywiając sie przeciwnik polecial prosto na pobliski smiernik.Nie bylo juz odwrotu.Poraniony i lekko pobity podszedlem do niego.Usmiechajac sie patrzylem na jego twarz probująca okazac spoznioną skruche.Patrząc w jego oczy widzialem kolejnego silnego wojownika.Odszedlem powoli odwracajac sie do niego plecami.Chwytajac sztylet lezący na ziemi zobaczylem na rękojesc.Byl caly ze srebra.Odwracajac sie szybko zucilem go w jego strone.Przeciwnik zraniony w serce umarl natychmiast.Trzymajac zabrana bransolete w dłoni odszedlem wolnym krokiem.Od tego momentu moja dusza przybrala kolor niebieski.

za-zycia : :
wrz 18 2004 Prezent od Linseya
Komentarze: 0

Ostatni przeciwnicy na turnieju juz nie byli tacy silni jak myslalem.Biorąc nagrode jako zwyciestca turnieju dlugo nie siedzialem w hangarze.Wychodząc spotkalem jednego z organizatorow ktory jak reszta byl ubrany w czarna peleryne i dziwne lancuszki na rękach.
- Witaj Dragonie.Imponująca walka.Naprawde - powiedzial do mnie przyblizajac sie powoli
- Tak Pan mowi? - spytalem grzecznie
- Wiem co widzialem.I mow do mnie Rand -zasmial sie spokojnie - Mam dla ciebie jeszcze jedna nagrode.Oto bransoleta ognia.Jesli bedziesz kiedys chcial jej uzyc poprostu skup sie na ogniu jaki zaraz wyplynie z twojej ręki.To jest bardzo proste jednak na wymaga chwili skupienia.
- Ja nie moge tego wziac.Zabilem w koncu czlowieka
- Zabiles go w obronie wlasnej na zasadach turnieju.W dzisiejszych czasach zabijanie Koraceli niestety nie jest juz tak ostro karane jak kiedys.Ale mam nadzieje ze nie martwisz sie tak smiercia przeciwnika.Masz i wez to poniewaz ten prezent napewno ci kiedys pomoze w trudnej sytuacji.
- Jestem obojetny jesli chodzi o jego smierc.Dziekuje i mam nadzieje ze widze w Panu nowego przyjaciela
- Kiedys sie jeszcze spotkamy dlatego trzymaj ta chwile w pamięci.Licze ze jezcze o tobie uslysze na swiecie.
Mowiac to odszedl w drugą strone uliczki.Zakladajac zlota bransolete ruszylem szybko w strone mojego lokum.Chcialem juz tylko walnąc sie na lozko i obmywajac krew delektowac sie piwem.Wchodząc do gospody nie uniklem wielkiej sensacji jaka przyszla razem z moim przybyciem.Pare osob chcialo dzwonic na policje widząc moje cialo z lekka ociekajace krwia.Jednak ja wymigując sie szybko wlecialem do pokoju.Tam juz spokojnie doczekalem rana.Myslac o wczorajszym dniu oraz o pieniądzach jakie wygralem za turniej czulem sie o wiele pewniej.Moja koszula byla bardzo rozdarta dlatego musialem kupic nowa.Odwijajac ostatni opatrunek uslyszalem stukanie do drzwi.Lekko uchylajac drzwi zobaczylem chlopaka 18letniego.Mial ze soba przesylke oraz czapke Kurier Express.

- Mam dla Pana przesylke od niejakiego Linseya.Prosze tu podpisac - glosno mowiac podal mi kawalek kartki do podpisu
Zdziwiony wzialem przesylke i natychmiast ja otworzylem.W srodku znajdowalo sie biale pudelko zamykane na klamre.Otworzylem je znajdujac nowa koszule,pas oraz kartke o nastepującej tresci :
Dobrze sie spisales.Pierwsze starcie z przeciwnikiem i swoimi slabosciami masz juz za sobą.Pamietaj jednak ze to dopiero poczatek wszystkiego.Linsey.

Czytajac to nie moglem sie zorientowac gdzie Lins mogl byc kiedy ja walczylem.Wszystko bylo pozamykane jednak on mnie widzial i widzial jak walcze.Z usmiechem na twarzy ubralem nowa koszule.Byla podobna do mojej starej jednak wydawala sie troche bardziej luzna.Pas jaki sobie zapialem byl zupelnie normalny.Oprucz smoka narysowanego na przodzie niczego nadzwyczajnego nie udalo mi sie dostrzec.
Gdy wybila pora obiadowa zeszlem na dol na posilek.Barman jak glupi wpatrywal sie na mnie.Nie speiszylem sie zbytnio z jedzeniem posilku.Gdy wyszlem z gospody nie bylo juz tak milo jak wczesniej.Czekalo na mnie 4 Koraceli.Tych samych co mnie gonili niedawno podczas wizyty w klubie Helkel.

za-zycia : :
wrz 18 2004 Turniej sztuk walki
Komentarze: 0

Nareszcie czas wykazania sie? Nareszcie moment pokazania swojej sily? tak wlasnie tak !
Wstajac z lozka czulem sie jak mlody supermen.Chowajac starannie plecak z ekwipunkiem wybieglem na dwor.Rozgrzewajac sie w trybie momentalnym skoczylem na ostatni juz dom w tej okolicy.Ogladajac zblizajacy sie zachod slońca pomyslalem ostatni raz o moim domu i ruszylem w strone umowionego miejsca Turnieju.
W sumie sam nie szukalem drogi.Widząc nowego Koracela ruszajacego na Turniej poszlem za nim.Ciemne uliczki przez jakie mnie nieswiadomie prowadzil byly puste i brudne.Bawiąc sie jego kosztem czasem wrecz stalem za nim.A on nagierajac strachu przyspieszal coraz to bardziej tępo.Szybko doszlismy do starego hangaru.Ostatnie zapisy zostaly juz wpisywane na kartke bialego Koracela.Widząc to szybko wpisalem i swoje imie.Wprwadzając nas do srodka hangaru slychac bylo tylko zamykajace sie drzwi.Fanfary oglosily koniec wybierania walk.Wszystko odbywalo sie niemal bez zadnych rozmow.Dziwiąc sie calej sytuacji rozgladalem sie raz po raz w coraz to inne miejsce.Pierwsze prowadzone walki nie byly trudne.Albo nie wygladaly na trudne dla mnie,za wielką matą.Gdy nadeszla kolej osobnika stojącego kolo mnie juz tylko czekalem na wywolanie swojego nazwiska.
- Lekko nie bedzie tutaj.Sporo dobrych wojownikow zebralo sie dzisiaj - powiedzial jeden Koracel do 2.
Rozbawiony z calej sytuacji sledzielm walke na macie.
Wszystko odbywalo sie zupelnie normalnie.Dwoch wojownikow walczylo na wyznaczonym polu az do momentu straty przytomnosci jednej z stron.Oczywiscie podczas wielu walk nieobylo sie bez krwi ktora zapelniala juz sporą cześć hangaru.Moje imie zostalo wyczytane.Teraz ja mialem wyjsc i sprobowac swoich sil.Zaciskajac pięsci szybko wskoczylem na mate.Rozpoczęcie walki bylo momentalne i krwawe.Pierwsze ciosy polecialy w moja strone bez ostrzezenia.Lekko zakrwawiony na policzku staralem sie wstac z ziemi.Blisko końca maty kierowalem sie na srodek powolnym krokiem.Niebieski wojownik o blond wlosach bardzo rad z tak niby slabego przeciwnika jak ja znowu zaczal atakowac.Połozony kolejny raz na mate wkurzylem sie juz totalnie.Chwytajac jego noge udezylem go w brzuch.
-Tego juz za wiele -mowilem do siebie caly czas.
Kolejne ciosy juz lecialy z mojej strony.Szybkie i skuteczne uderzenai w twarz i brzuch nie dawaly mu upasc na ziemie.Atakując z wyskoku przeciwnik wbil sie w ziemie.Lekko wkurzony nie dajac sie poddac pewnosci siebie czekalem az wstanie.Jednak on juz nie wstal.Skopując go z miejsca walki wygralem pierwsze starcie.Pelen podziwu dla swojej osoby oraz wkurzony brakiem wyczucia odeszlem w ciemne miejsce.
Kolejne walki toczyly sie szybko.Widząc coraz silniejszych przeciwnikow zachowywalem obojetnosc ducha.Mialem ponownie wejsc teraz i walczyc.Tak tez zrobilem.
Slyszac znak sedziego i pierwsze 2 nocy skierowalem na jego twarz.Tym razem czarny przeciwnik o lekkich kreconych wlosach polecial na ziemie.Krew z jego ust powoli zaplamiala podloge.Po chwili podniosl sie powoli a jego wkurzenie sie coraz bardziej zwiekszalo.Czekajac na jego ruch stalem w bezruchu broniąc twarz przed przypadkowym uderzeniem.Jednak on stal w miejscu jakby kumulujac energie w sobie.Nie wiedzialem co sie dzieje widząc jego 2 palce wystawione w moja strone.Dlugo jednak nie czekalem na jego reakcje.Wyszczelil we mnie szybka kule ognia wygladajacą lekko jak szczala.Ja jednak odsunalem sie w pore i z lekko musniętym rękawem szykowalem sie do dalszego ataku.Murzyn nie byl szybszy jednak jego ciosy palily moje ubranie.Chcąc uniknąc wiekszych ran polozylem go silnym kopnieciem w glowe.Upadajac na ziemie ogloszono moje zwyciestwo.Bylem coraz blizej finalu.Jednak to nie on sie najbardziej teraz dla mnie liczyl.Widząc wielkie doswiadczenie mojego kolejnego przeciwnika dostawalem obsesji.Chcialem za wszelka cene go pokonac tak jak on pokonywal swoich rywali.Gdy widzialem jego walke bylem bardzo zafascynowany jego stylem.Czyzby uczyl go ktos rownie utalentowany jak Linsey? Nie wiedząc zbyt duzo o nim spokojnie doczekalem swojej tury.W tych co teraz wygrywali nie bylem w stanie znalesc godnego mnie przeciwnika.Byc moze bylem zbyt pewny siebie jednak tak mi sie nei wydawalo.Gdy przyszla moja kolej z niewyjasniona pogarda i chęciem zwyciestwa patrzylem na jego osobe.Jego wyglad lekko przypominal mnie jesli nie patrzac na jego krotkie rozczochrane wlosy.
Walka zaczela sie w tym momencie w ktorym chcialem.Jednak czekajac na jego ruch spokojnie odetchnalem pare razy.Nie spieszyl sie z atakiem patrzac mi prosto w oczy.Odbijajac sie lekko od ziemi szybkim ruchem lecial w moja strone.Robiąc blok zablokowalem jego pierwsze kopniecia.Lekko na poczatku nie bylo dlatego lapiąc pare wiekszych oddechow zaczalem celowac to coraz szybsze ciosy w jego cialo.Nie raz trafiajac lekko zwiekszalem swoje szanse na zwyciestwo.Ale to caly czas nie byl koniec jaki mial szybko nadejsc.Celując mi w twarz otumanil mnie na chwile trafiajac nastepnie w moje kolana.Przykleknięty poddawalem sie kolejnym ciosom mojego przeciwnika.Nie bylo szansy na ucieczke,nie bylo szans aby sie zwinąc na koniec maty.Czując krew splywająca z mojej twarzy wkurzylem sie totalnie.Zbierajac obie ręce razem utworzylem biala kule odpychajacą nas na bok.Wkurzony i z brakiem sil skoczylem na niego chwytajac mu glowe w obie ręce.Zaciskajac mocno czekalem na odpowiedni moment do kolejnego ataku.Jego sily słably a on dusząc sie kopal mnie po nogach.Odzucajac jego cialo przygotowalem sie na cios ostateczny.Skacząc mu na twarz uderzylem z cala silą w jego glowe.To musial byc juz koniec.Czując sie wygrany powoli ruszylem na koniec maty.Sędzia na początku odliczajac na chwile przycichl.Odwracajac glowe dostalem w twarz z buta.To on wstal i chcial nadal walczyc jednak ja juz nie chcialem walki.Zmieniajac na leząco pozycje trafilem go prosto w brzuch zmuszajac do przykucnięcia.Ostatnim uderzeniem kopnalem go z calej sily z prawego buta.Przeciwnik juz nie mogl wstac,sędzia orzekl ze niezyje.Ochodząc slyszalem tylko lekkie oklaski z konca sali.Nie bylem zbytnio z siebie dumny jednak jego smierc byla dla mnie obojętna.Myslac ze moglby wrocic i kiedys mnei zabic pokonywala wszystkie uczucia.

za-zycia : :